Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Budowanie to moje życie

11.02.2019 12:00:00

Podziel się

Pracuje od 14 roku życia, bez przerwy. Rzadko korzysta z urlopu, najczęściej o konieczności odpoczynku przypominają Mu córki lub żona. Na budowie jest tyle do zrobienia, że Ryszard Kaźmierczak nie zamierza korzystać z uroków życia na emeryturze. Jego firma od 31 lat z powodzeniem buduje solidnie, zgodnie ze sztuką budowlaną i przy użyciu najwyższej jakości materiałów budynki wielorodzinne i nie tylko. Do dzisiaj oferta mieszkaniowa na rynku poznańskim i w okolicach wzbogaciła się o prawie 12 tysięcy mieszkań sygnowanych marką Pekabud-Morasko (obecnie Pekabud-Morasko Inwestycje sp. z o.o.). Oprócz budownictwa wielorodzinnego, firma może poszczycić się wieloma inwestycjami kubaturowymi (przemysłowymi i usługowymi). Do najbardziej rozpoznawalnych na terenie Poznania inwestycji należy budynek Lotto przy ulicy Palacza, który wciąż, pomimo upływu czasu, wyróżnia się na tle innych i – podobnie jak pozostałe – nie starzeje się. Jako prezes firmy z ogromnym szacunkiem odnosi się do pracowników i do Klientów. Często osobiście uczestniczy w procesie sprzedaży mieszkań, czym udowadnia niebywałą pasję do budownictwa i ogromną odpowiedzialność za produkt końcowy.

ROZMAWIA: Joanna Małecka
ZDJĘCIA: Sławomir Brandt

Przeszedł przez wszystkie szczeble kariery – od murarza do prezesa firmy. Nie znosi fuszerki, Jego inwestycje wykonane są z niezwykłą starannością. Jako pierwszy w branży deweloperskiej w Poznaniu zamontował solary na dachu własnej inwestycji Karpia25.pl. Prawie codziennie wizytuje plac budowy i osobiście pilnuje czy wszystko idzie zgodnie z planem. Na 25-lecie istnienia firmy otrzymał w prezencie kolorowe obrazy. Jeden z nich zatytułowany „Tryptyk budowlany” ukazuje osobę Prezesa właśnie na placu budowy.

To Pan na tych obrazach?

Ryszard Kaźmierczak: Ponoć ja. Dostałem je na jubileusz firmy od znajomego malarza. Mam nadzieję, że godzina nam wystarczy, bo muszę pędzić na kolejne spotkanie (śmiech).

Zawsze Pan tyle pracował?

Chyba tak. Moja żona nieustannie powtarzała, że nigdy nie było mnie w domu. Ale takie były czasy. Jeśli chciało się coś osiągnąć, trzeba było pracować. Ja zacząłem bardzo wcześnie. Kiedy miałem trzynaście lat zmarł mój ojciec. Po jego śmierci spadło na mnie mnóstwo obowiązków. Naukę zacząłem w szkole rzemiosł budowlanych, gdzie wyuczyłem się zawodu murarza. Proszę sobie wyobrazić, że w tamtych czasach o jedno miejsce w tej szkole ubiegały się dwie osoby. Musiałem zdawać egzamin pisemny i ustny. Później ukończyłem trzyletnie technikum, a następnie dwa lata studiowałem zaocznie na Politechnice Poznańskiej. Po godzinach, wspólnie z kolegą budowaliśmy domy bliźniacze na Smochowicach, Winiarach, przy ulicy Wiśniowej i w Skórzewie. Do czasu godziłem naukę z pracą, w końcu podjąłem decyzję o przerwaniu studiów i poświęceniu się pracy zawodowej.

Warto było?

Jak sama Pani widzi. Proszę sobie wyobrazić, że w wieku 24 lat posiadałem samochód – warszawę 204. Poza mną w Poznańskim Przedsiębiorstwie Remontowo-Montażowym, w którym byłem wówczas zatrudniony, tej klasy samochodem jeździł tylko Dyrektor. Tyle, że on miał starszy model. Zawołał mnie kiedyś do siebie i spytał: kolego, jest pan taki młody, a już jeździ takim samochodem, skąd pan wziął na to pieniądze? A ja po prostu ciężko na to pracowałem.

Wiem, że pracował Pan też w Niemczech. Nie lepiej było tam zostać i rozwijać biznes?

Wie Pani, mogłem zostać i pracować za granicą, ponieważ miałem tam rodzinę. Pod koniec lat siedemdziesiątych wyjeżdżałem do Niemiec, gdzie pracowałem jako murarz w firmie Badura. Miesięcznie zarabiałem tyle, że za jedną wypłatę mogłem kupić sobie w Polsce poloneza.

Wtedy wyjeżdżało mnóstwo ludzi, mimo to podjąłem decyzję o powrocie. Kiedy wracałem i zdawałem paszport, wszyscy uważali, że postradałem zmysły i pytali dlaczego wracam.

I dlaczego Pan wrócił?

Wróciłem, ponieważ w Polsce był mój dom. W tamtych czasach społeczeństwo niemieckie było strasznie zamknięte, chłodne. W naszym kraju każdy sobie pomagał, byliśmy serdeczni. Tu czułem się znacznie lepiej, pomimo tego, że zarobki były dużo niższe.

Kiedy powstało przedsiębiorstwo Pekabud-Morasko?

Zaczęło się od reorganizacji Poznańskiego Kombinatu Budowy Domów, w którym byłem zatrudniony na stanowisku kierownika grupy robót. Firma została podzielona na mniejsze podmioty. W 1988 roku powstała spółka Pekabud-Morasko, a ja zostałem powołany na stanowisko dyrektora tej spółki. Mieliśmy kilka betoniarek i barakowozów. Należało wszystko zbudować od podstaw. Głównymi udziałowcami byli Poznańska Spółdzielnia Mieszkaniowa i Poznański Kombinat Budowlany. Naszym zadaniem było budowanie mieszkań na Piątkowie, a w niedalekiej przyszłości również na terenie Moraska, za torami kolejowymi, stąd drugi człon nazwy firmy. Początkowo wszystkie zlecenia pochodziły z Poznańskiego Kombinatu Budowy Domów. W 1990 roku nastąpiła kolejna reorganizacja, przyszła nowa władza, nastąpiły zmiany w spółdzielniach mieszkaniowych i każdy musiał już radzić sobie sam. Startowaliśmy w pierwszych przetargach i się udało. Wygraliśmy przetarg na budowę dwóch budynków mieszkalnych w Luboniu, potem na siedem kolejnych. Przewodniczącym Rady Nadzorczej był Edward Sikora, były wicewojewoda, któremu bardzo dużo zawdzięczam. Stał się moim mentorem i przyjacielem, nauczył mnie nie tylko ekonomicznego myślenia, ale także w tamtych czasach służył radą. To wyjątkowy człowiek, bardzo życzliwy i serdeczny, z ogromnym doświadczeniem. Zresztą do dziś mamy dobry kontakt.

Czyli udało się?

Zgadza się, to był dla nas dobry czas. Następnym obiektem, który zbudowaliśmy, był budynek Totalizatora Sportowego przy ulicy Palacza. Doskonale pamiętam ten moment. Był rok 1992. Do dziś uważam, że kamień, którym pokryta jest elewacja, nie był trafionym wyborem z uwagi na sąsiedztwo kotłowni, ale niewątpliwie ten rodzaj wykończenia wyróżnia go spośród innych budynków i kojarzy się z zamkiem (śmiech). Zrealizowanie tej inwestycji zapewniło nam poczucie bezpieczeństwa finansowego, dzięki czemu mogliśmy rozszerzać działalność. Początkowo budowaliśmy tylko mieszkania, potem obiekty kubaturowe, hale, magazyny. Po roku 1995 nawiązaliśmy kontakty ze Spółdzielnią Mieszkaniową w Koziegłowach, gdzie startowaliśmy do przetargów, które wygrywaliśmy i co roku stawialiśmy kolejny blok. Dzięki tej współpracy poszerzyliśmy terytorialnie zakres naszej działalności. W całej swojej karierze mogę poszczycić się współpracą z Poznańską Spółdzielnią Mieszkaniową, ZKZL, PTBS, CzTBS w Koziegłowach, Agencją Inwestycyjną oraz UWI (które wywodziło się z przekształceń PSM), a w ostatnich latach także z Poznańską Spółdzielnią Mieszkaniową Winogrady. Poza tym budowaliśmy dla Spółdzielni Mieszkaniowej w Murowanej Goślinie. Uczestniczyliśmy w realizacji takich obiektów jak: Oddział Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Pile, przebudowie starego spichlerza i młyna na budynek wielorodzinny w Śremie, rozbudowywaliśmy także strefę Schengen na poznańskiej Ławicy, a ostatnio, jako większościowy udziałowiec, oddaliśmy do użytku budynek biurowy w Poznaniu pod nazwą Zielony Szeląg, w którym większość powierzchni wynajmuje ZDM.

Sporo tego.

Rocznie było to około 400 mieszkań. Wtedy byliśmy generalnym wykonawcą. Obecnie wygasiliśmy nasze prace dla inwestorów zewnętrznych i nie startujemy w przetargach, na ukończeniu jest budynek dla Poznańskiej Spółdzielni Mieszkaniowej Winogrady. Aktualnie, jako Pekabud-Morasko Inwestycje sp. z o.o., działamy w branży deweloperskiej, czyli kupujemy działki i budujemy dla siebie. Proces przejściowy rozpoczął się około pięciu lat temu. Tak powstały budynki na osiedlu Stefana Batorego 55 i 53, bloki przy ulicy Karpia 25 (tutaj w ofercie sprzedażowej znajduje się jeszcze pięć mieszkań oraz garaże) oraz nowo realizowany obiekt przy ulicy Dymka 214. Już planujemy kolejną inwestycję przy ulicy Naramowickiej nr 106.

Jak to się Panu udaje, skoro na rynku budowlanym brakuje rąk do pracy?

Brakuje fachowców, bo już nikt nie uczy się w tym kierunku. Ludziom dziś nie chce się ciężko pracować, nad czym bardzo ubolewam. Na szczęście mam swoich zaufanych pracowników, niektórzy z nich pracują ze mną od wielu lat. Znaczną część robót branżowych i budowlanych zlecamy naszym długoletnim podwykonawcom.

A co będzie za kilka lat?

Czarno to widzę. Obecnie na budowach spotkamy brygady pracowników z Ukrainy, ale oni wkrótce wyjadą z naszego kraju dalej na zachód. Planuje się pozyskiwanie pracowników z Filipin, Indii czy Wietnamu. Czas pokaże.

Czym Wasze inwestycje różnią się od innych?

Mamy ogromne doświadczenie. Pilnujemy jakości wykonania, żeby ludzie, którzy kupują od nas mieszkania, nie mieli zastrzeżeń, ani nie borykali się z usterkami. Wszystko musi być wykonane dobrze, zgodnie z projektem, sztuką budowlaną oraz estetycznie. Nie wyobrażam sobie, że budynek został wybudowany niezgodnie z dokumentacją, a takie przypadki na rynku zdarzają się niestety bardzo często, nie mówiąc już o jakości.

A cena?

Cenowo też jesteśmy atrakcyjni. Nasze mieszkania sprzedajemy w rozsądnej cenie. Na dachu Karpia25 zamontowaliśmy solary, które wspomagają instalację centralnego ogrzewania i ciepłej wody użytkowej. Dzięki temu Klient zyskuje niższe koszty utrzymania. Od lat montujemy okna trzyszybowe, ocieplamy klatki schodowe, montujemy solidne balustrady, na balkonach zamiast płytek kładziemy niezawodny system bezspoinowych płyt posadzkowych, a elewacje budynków malujemy wysokiej jakości farbami silikonowymi. Dzięki temu Klient już na etapie zakupu jest świadomy wynikających z tego tytułu oszczędności w trakcie eksploatacji, a także ma pewność, że otrzymuje adekwatną jakość do ceny.

Czy tego typu budowanie dziś się opłaca?

Dla mnie tak, bo nie muszę wstydzić się swoich inwestycji. Dla Klienta również, ponieważ w dzisiejszych czasach, gdzie łatwo jest oszukać drugiego człowieka, a nowe firmy pojawiają się jak przysłowiowe grzyby po deszczu, deweloper z długoletnim doświadczeniem i dobrą renomą na rynku jest na wagę złota. Pracujemy na to od 31 lat. Budowanie to moje życie.