Anioł i twardziel – Roman Wilhelmi
Magda Jaros, filolożka z instynktem reporterskim. Roman Zdzisław Wilhelmi, urodzony 6 czerwca 1936 w Poznaniu, zmarł 3 listopada 1991 w Warszawie – polski aktor teatralny i filmowy. Jeden z najwybitniejszych polskich aktorów w historii. Nigdy się nie spotkali, nigdy nie rozmawiali, ale to właśnie Magda Jaros ruszyła śladami wybitnego aktora i odkrywała jego tajemnice, ludzkie słabości, pasje.
ROZMAWIA: Elżbieta Podolska, ZDJĘCIA: Archiwum prywatne
Czytając książkę o Romanie Wilhelmim, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego właśnie w tym momencie zabrała się Pani za tę opowieść?
Magda Jaros: Wydaje mi się, że do mnie tematy przechodzą wtedy, kiedy jestem na to gotowa i gdzieś ten bohater wokół mnie zaczyna krążyć. Okazało się, że Roman Wilhelmi mieszkał w tej samej dzielnicy, co ja, czyli w Wilanowie. Przeczytałam też, że bywał w restauracji, którą ja też znam i bardzo lubię. Okazało się, że byłam na cmentarzu i trafiłam na jego grób. Tak to się zaczęło. Potem skończyłam książkę o Franciszku Pieczce i zaczęłam mieć chęć, żeby zabrać się za kolejną historię. Kiedy nad tym myślałam, zadzwonili z Domu Wydawniczego Rebis z Poznania z propozycją, czy nie napisałabym o Romanie Wilhelmim? Bardzo się ucieszyłam i oczywiście powiedziałam tak.
Czyli to było takie trochę zrządzenie losu?
Moi bohaterowie przychodzą, kiedy jestem na to gotowa też w jakimś tam stopniu psychicznym czy mentalnym, żeby taki temat po prostu udźwignąć.
Na pewno nie był to prosty temat i łatwy bohater.
Nie był. Wiele ode mnie wymagał.
Myślę, że pokazała Pani prawdziwego Wilhelmiego…
Roman Wilhelmi był tytanem pracy. Co do tego nie ma wątpliwości. Ale z drugiej strony zadałam sobie pytanie, co było pod spodem, ile go to kosztowało? Zadawałam pytania, dlaczego, mimo tak ogromnego talentu, nie grał tyle, ile powinien? Dlaczego, choć był osobą szukającą kontaktów i w sumie towarzyską, nie był lubiany w Teatrze Ateneum i nie był częścią teatralnej społeczności? Dlaczego, chociaż bardzo szukał miłości i właściwie nie mógł się bez niej obyć, to kiedy trafiał na nią, to bardzo szybko wszystko psuł? W książce nie podważam jego wielkości, co więcej, wróciłam do jego filmów i tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że był na pewno jednym z największych aktorów swoich czasów, aktorów, których gra, co ważne, nie zestarzała się, bo proszę zwrócić uwagę, że wielu wielkich artystów tamtych czasów, gdybyśmy zobaczyli ich realizacje sceniczne czy filmy, to by się okazało, że są manieryczni, nie przemawiają do nas, nie dają się oglądać. Natomiast w przypadku Wilhelmiego jego gra jest autentyczna, współczesna, poruszająca.
Szukała Pani też śladów Wilhelmiego w Poznaniu, bo tutaj się urodził, tutaj też grał i miał rodzinę, a także spore grono przyjaciół. Jak Pani trafiła na ludzi, którzy go znali i namówiła ich do opowiadania o nim?
Jak zawsze był to taki łańcuszek ludzi dobrej woli. Jak się ze mną spotkali, to widzieli, że nie szukam sensacji, że przychodzę do rozmowy przygotowana i tak naprawdę zaciekawiona moim bohaterem. Dochodzili do wniosku, mam nadzieję, że warto porozmawiać, poświęcić czas, skierować do kolejnych osób i miejsc. Takimi ludźmi dobrej woli na pewno była Grażyna Barszczewska, która się przyjaźniła z Wilhelmim. Dała mi numer do jego brata Adama, ale okazało się, że po naszej pierwszej rozmowie zmarł. Na szczęście potem spotkałam panią Wilhelminę, która była jego żoną, i ona mi bardzo dużo opowiedziała o rodzinie. Drugą osobą była Emilia Krakowska. Także przyjaciółka Wilhelmiego i to jeszcze z poznańskich czasów. Ona mnie skierowała do Janka Tycnera, który był nie tylko impresario aktora, ale też jego przyjacielem. Bardzo dużo mi opowiadali o nim i jego życiu.
Ludzi chcieli rozmawiać o Romanie Wilhelmim?
A to jest bardzo dobre pytanie. Była grupa, która mówiła: tak, oczywiście, nie ma problemów, chcemy rozmawiać. Mam wrażenie, że te nasze rozmowy były szczere. Otwierali się, chyba dochodzili do wniosku, że już jest taki moment, że można bardzo wiele rzeczy powiedzieć.
Ale też były osoby, aktorki i aktorzy, chyba głównie aktorki, które twierdziły, że nie mogą mówić dobrze, nie mają dobrych wspomnień i nie chcą się wypowiadać. Ja to oczywiście szanowałam, bo wiem od różnych osób, które z nim pracowały, że potrafił być osobą, no nie chcę powiedzieć bezwzględną, ale czasami, mało sympatyczną w stosunku do aktorów, z którymi współpracował.
Roman Wilhelmi to człowiek o bardzo różnych obliczach.
Tak, jakby zupełnie różne oblicza. On rzeczywiście w pracę wkładał bardzo dużo serca, to było jego życie. Całe życie i nie wyobrażał sobie innego. Nie na darmo mówił, że zdobędzie kiedyś Oscara. Tak naprawdę życia poza sceną, poza filmem nie miał, no miał jakieś tam, ale to nie było dla niego tak ważne. Był trochę jak duże dziecko, które lubi skupiać na sobie uwagę. Był bardzo wymagający od siebie i od innych. Despotyczny. Uparcie dążący do celu. I wbrew temu, co o nim wszyscy mówili, był inteligentny i oczytany. Był też jednak niepewny siebie, zagubiony.
Ostatnie 10 lat życia to dla niego okres najlepszych ról.
I choroby, bo z rakiem walczył 10 lat. Być może to właśnie dlatego, że grał z chorobą w kotka i myszkę, powodowało jego żarłoczność na role. Czasem przyjmował też takie, które nie były dobre. Chciał się jednak nagrać, bo wtedy wiedział, że żyje.
Przeszła się Pani po Poznaniu śladem Romana Wilhelmiego? Jaki był to Poznań?
Roman Wilhelmi wyjechał z Poznania w latach 50. XX wieku. Myślę, że wtedy Poznań był bogaty, dostojny. On urodził się w rodzinie, w której mama nie pracowała. Tato utrzymywał dom. Z tego, co widać na zdjęciach, mama była bardzo zadbaną, ładnie ubraną kobietą, która urządzała w domu przyjęcia. Synowie bardzo ją kochali, a ona miała na nich ogromny wpływ. W takiej rodzinie bardzo dbano o wychowanie. Kiedy Romek zaczął się buntować, wysłano go do Aleksandrowa Kujawskiego do szkoły z internatem Ojców Salezjanów. Miał się tam nauczyć porządku i dyscypliny. Potem szybko wyjechał z Poznania, ale często wracał.
Powiedziała Pani, że wcześniej nie lubiła Pani Romana Wilhelmiego. Czy coś się zmieniło po napisaniu tej książki?
Polubiłam go, a może lepiej: zrozumiałam go bardziej. Nadal uważam, że nie był kryształowym człowiekiem, że nie potrafił postępować z kobietami, że był fatalnym ojcem, że źle odnosił się do ludzi, za dużo wymagał od siebie i innych. Jednak teraz wiem, z czego to mogło wynikać. Staram się odpowiedzieć na pytanie, z czego mogły wynikać te jego zachowania. To nie jest książka, w której go osądzam. Nawet kiedy piszę niewygodną prawdę, nie chcę mu zrobić krzywdy. Chciałam pokazać, jaki był naprawdę. Chciałam pokazać też jego drugą twarz, nie tę pomnikową.