50 lat w drodze
09.02.2024 11:26:09
Założony w 1973 roku przez polskich dominikanów, niezmiennie od lat miesięcznik „W drodze” porusza tematy bieżące i ważne, docierając nie tylko do wierzących, ale i do poszukujących wiary. – Kiedyś inaczej mówiło się o wierze i kościele niż dzisiaj – mówi Roman Bielecki OP, redaktor naczelny. – Nie możemy uciekać od tematów trudnych. Reagujemy, szukamy prawdy, jesteśmy uczciwi wobec naszych czytelników. Oni to wiedzą i pewnie dlatego co miesiąc czyta nas kilkanaście tysięcy ludzi w całej Polsce.
ROZMAWIA: Joanna Małecka
ZDJĘCIE: Adam Ciereszko
Roman Bielecki OP: „W drodze” założyło trzech dominikanów: Marcin Babraj OP, Konrad Hejmo OP i Jan Andrzej Kłoczowski OP. Jako motto pierwszego numeru redakcja umieściła słowa zaczerpnięte z wiersza „Bema pamięci żałobny rapsod” Norwida: „drogi szukając, choć przed wiekami zrobiona”.
Podobno życie zaczyna się po 50. A życie „W drodze”?
Nie wyobrażam sobie, żeby teraz stanąć w miejscu. Nie narzekam na brak pomysłów. Trochę na przekór „życzliwej” opinii, jaką wyraził jeden z braci na początku istnienia pisma: „Pierwszy numer w drodze, drugi w rowie, a trzeci się nie ukaże”. Mija pół wieku i wciąż mamy apetyt na więcej. Motywujące są głosy czytelników, zwłaszcza tych, którzy czytają nas od pierwszego numeru, mówiących, że z jednej strony miesięcznik się zmienił, bo zmieniły się czasy, ale z drugiej strony wciąż jest taki sam. To ogromny komplement, bo to znaczy, że udaje nam się zachować ideę „mówienia o wierze w sposób ludzki”.
Trzeba nadążać za zmianami
Trudno nie zauważyć, że pięćdziesiąt lat temu Kościół i wiara to było coś zupełnie innego niż dzisiaj. Nie możemy udawać, że ludzie odchodzą od Kościoła z powodu zgorszenia, upolitycznienia, sekularyzacji czy skandali z udziałem duchownych. Nigdy nie uciekaliśmy od tej rzeczywistości, bo mówienie, że nic się nie stało, byłoby nieuczciwe chociażby w stosunku do ofiar księży. Wielu zarzuca nam, że w ogóle o tym piszemy, ale traktujemy to jako obowiązek i wyraz naszej uczciwości. Z drugiej strony mamy głębokie przekonanie, że życie wspólnoty chrześcijańskiej nie zamyka się w problemach Episkopatu Polski bieżącej polityce.
Jak zmieniało się czasopismo przez te wszystkie lata?
Przez pierwszych dwadzieścia lat istnienia „W drodze” miało charakter mocno intelektualny, prezentując ponadczasowe idee, naukowe eseje i profesorskie rozprawy. To były lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte ubiegłego wieku, gdy wszystko, co kościelne, było prawdziwe, wartościowe, niepodległe i antykomunistyczne. Autorzy ze wszystkich stron świata lgnęli do miesięcznika, traktując go jako jedno z niewielu miejsc, w których można było swobodnie publikować. Stąd na łamach gościły takie nazwiska jak Kazimiera Iłłakowiczówna, Anna Kamieńska, Roman Brandstaetter, Stanisław Barańczak czy Ernest Bryll. Po 1989 roku wszystko się zmieniło, a ówcześni redaktorzy nadali miesięcznikowi rys, któremu staramy się być wierni do dziś, czyli sprowadzili wielką teologię i metafizykę do codzienności chrześcijańskiego życia.
To było kiedyś, kogo dziś macie na łamach?
Cenię grono naszych felietonistów. Paulina Wilk to wybitna dziennikarka i autorka bestsellerowych reportaży, siostra Benedykta Karolina Baumann to dominikanka z duszą artysty, Stefan Szczepłek to legenda dziennikarstwa sportowego, który dla nas pisze o wszystkim, tylko nie o sporcie, Dariusz Duma to filozof i mówca motywacyjny, Paweł Krupa to dominikanin mieszkający na co dzień w Petersburgu, zresztą podobnie jak jezuita Wojciech Ziółek z Syberii. Obaj piszą z trudnej pozycji kogoś, kto mieszka w kraju agresora. I w końcu jeden z najbardziej błyskotliwych teologów w Polsce – ks. Grzegorz Strzelczyk.
Jakie dzisiaj jest „W drodze”?
To, co się nie zmienia, to fakt, że na naszych łamach publikują zarówno ludzie wierzący, jak i niewierzący. Nikogo nie oceniam za jego światopogląd, bo uważam, że dobry tekst obroni się sam niezależnie od przekonań autora. Truizmem jest mówić, że żyjemy w świecie mocno podzielonym i spolaryzowanym, w którym każda płaszczyzna, która łączy, jest cenna. Mam nadzieję, że miesięcznik wciąż daje do myślenia. Nie chcemy, żeby czytelnicy zawsze się z nami zgadzali. Gdyby wszystkim podobało się wszystko, bylibyśmy zupą pomidorowa. Cieszę się, kiedy odbiorcy piszą mejle i komentują teksty na naszym FB. Pokazujemy różne punkty widzenia, bo zależy nam na tym, żeby magazyn nie był oderwany od życia i rzeczywistości, nawet jeśli porusza tematy trudne i kontrowersyjne.
Przejdziecie kiedyś do online’u?
Wbrew obowiązującym trendom trzymamy się formuły slow journalism. Stawiamy na pogłębione treści i dłuższe formy, pozwalające autorom rozwinąć swoje myśli. Papier daje przewagę, bo pozwala nabrać dystansu. Zresztą, nie wymyślono dotąd lepszego sposobu na przechowywanie informacji niż papier. I te nasze 144 strony tej miniksiążeczki wciąż są tym, co trwa. Co wcale nie znaczy, że nie mamy wersji elektronicznej, dostępnej na wszelkiego rodzaju czytniki.
„W drodze” mieści się do torebki, co również jest dużą zaletą.
To jest argument atomowy i nie do zbicia! Nie zliczę, ile dyskusji stoczyliśmy na ten temat w redakcji. Ja, uparcie dążyłem do tego, żeby nasz format był większy, a moje redakcyjne koleżanki pokazywały wymownie na torebki.
Miesięcznik to jest mnóstwo pracy.
Każde wydanie to efekt wielu poprzedzających dany numer miesięcy. Rozmawiamy na początku roku, a my już myślimy o wydaniu w kwietniu i maju. Staramy się szukać mniej znanych autorów, których na co dzień nie widać w mediach, a którzy mają coś interesującego do powiedzenia. Cieszę się, że mamy w swoich szeregach osoby, które lubią to, co robią i wkładają w pracę całe swoje serce. Na jubileuszowej gali miesięcznika, którą obchodziliśmy w październiku ubiegłego roku w poznańskim Bazarze, po raz pierwszy spotkaliśmy się wszyscy – pracownicy, współpracownicy, graficy, redaktorzy. Była nas przeszło setka. I dopiero wtedy zobaczyliśmy, jak bardzo jesteśmy szerokim środowiskiem i jacy jesteśmy do siebie podobni, choć na co dzień mieszkamy w różnych częściach Polski.
Byłeś dumny?
Kłamałbym, mówiąc, że nie. Dodam, że z okazji naszego jubileuszu w roku ubiegłym Episkopat Polski wręczył nam nagrodę Totus Tuus w kategorii medialnej, jak czytamy w uzasadnieniu: „za budowanie wiary rozumnej, kształtowanie społeczeństwa myślącego, krytycznego wobec rzeczywistości, jednocześnie wrażliwego na drugiego człowieka i jego często skomplikowaną sytuację”. Całość odbywała się w Zamku Królewskim Warszawie, transmisja w telewizji, pełny profesjonalizm. Kiedy wchodziłem na scenę, żeby odebrać statuetkę, podziękować za to wyróżnienie, to stojąc tam, poczułem głębokie wzruszenie. W głowie miałem moich poprzedników, wielkich autorów i redaktorów. Tych wszystkich, których na co dzień nie widać – księgowe, grafików, odpowiedzialnych za marketing i prenumeratę, no i naszych czytelników. Pomyślałem, że na końcu tego łańcucha jestem ja trzymający w ręce kawałek żeliwa. To było niesamowite.
Jak jeszcze świętowaliście urodziny?
Przygotowaliśmy niezwykły numer specjalny miesięcznika, złożony z najlepszych w naszej ocenie tekstów półwiecza. Sześćset stron do czytania. Jest do pobrania za darmo przez naszą stronę internetową. Co miesiąc, do czerwca br., organizujemy spotkania otwarte dla publiczności z autorami miesięcznika. W styczniu w kinie Muza gościliśmy profesora Ryszarda Koziołka, rektora Uniwersytetu Śląskiego, błyskotliwego literaturoznawcę i miłośnika seriali. Rozmawialiśmy o tym, czy „Sienkiewicz oglądałby Netflix”. Znakomite spotkanie, bardzo energetyczny człowiek. Piętnastego lutego zapraszam do auli Wydziału Prawa i Administracji UAM, gdzie rozmawiać będziemy z Michałem Laskowskim, sędzią Sądu Najwyższego i księdzem Grzegorzem Strzelczykiem o sprawiedliwości i miłosierdziu.
A tak w ogóle jak zaczęła się Twoja przygoda z „W drodze”?
Pierwszy egzemplarz podrzucił mi tata. Miałem dziesięć lat, jak śpiewał Perfect. Wtedy było to dla mnie nieciekawe, wolałem czytać Karola Maya i Juliusza Verne’a. Dopiero jakieś dwadzieścia lat później, kiedy wstąpiłem do zakonu, zacząłem czytać regularnie. Nawet napisałem kilka recenzji filmowych, które podesłałem ówczesnemu redaktorowi naczelnemu Pawłowi Kozackiemu i, o zgrozo, on je opublikował. A pewnego dnia usłyszałem: „Może byś dołączył do naszej redakcji?”. I tak mija piętnaście lat.
Co sprawia Ci największą przyjemność?
Poznawanie ludzi. Wielu nie miałbym okazji w ogóle spotkać, gdyby nie miesięcznik. Miałem wielką przyjemność rozmawiać z osobami, które poszerzyły mi horyzonty. Nie zapomnę rozmowy z profesorem Władysławem Bartoszewskim, jego pokory, otwartości i życzliwości. Doskonale pamiętam też spotkanie z panią Anną Dymną, Jackiem Cyganem, Ireneuszem Krosnym czy Michałem Lorencem. Poza tym lubię spotkania z czytelnikami.
A pisanie?
Jestem ze szkoły ciężkiej pracy. Żadne tam natchnienia i złote myśli. Powoli i codziennie. Jasne, że pisanie daje przyjemność, kiedy już skończę, ale sam proces to nic przyjemnego.
Co przed Wami?
Mam nadzieję, że pięćdziesiąt kolejnych lat. Patrząc na swój pesel, kiepsko to widzę, ale mam nadzieję, że pojawią się następcy, bo tematów nigdy nie zabraknie.
Wyobrażasz sobie miesiąc bez „W drodze”?
Ja to sobie nawet dnia bez „W drodze” nie wyobrażam! Ale wiesz, to jest trochę tak, że nawet będąc na urlopie, człowiek ma nastawione radary, oczy dookoła głowy, coś czyta i słucha, a potem zapisuje. „Spokojnego nie znam dnia”, jak śpiewał mistrz Młynarski.
Roman Bielecki urodzony w 1977 r. – dominikanin, absolwent prawa KUL i teologii PAT, od 2010 redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”, autor kilku książek, promotor camino de Santiago, którym od lat regularnie pielgrzymuje do Santiago de Compostela. Jest duszpasterzem słynnej „21” – mszy świętej w poznańskim kościele oo. Dominikanów, która od lat przyciąga rzesze wiernych. FB i Spotify „Msza21.Dominikanie”.